Szkoła jako miejsce akcji rzadko pojawia się w beletrystyce. Jeśli już, to raczej w postaci epizodów dopełniających całość. W „Coś przeminęło” jest inaczej, szkoła w całości wypełnia przestrzeń fabularną. Nawet wtedy, gdy fabuła przenosi się poza szkolny budynek, zawiązana w nim atmosfera rzutuje na funkcjonowanie bohaterów powieści w sferze prywatności.
Tak jest w przypadku głównych postaci, Miry (nauczycielki matematyki) i Maksymiliana(dyrektora placówki), których życiorysy harmonijnie funkcjonujące przez kilkanaście lat, nagle po zderzeniu się a machiną manipulacyjną lokalnych układów tronu z ołtarzem, zaczynają trzeszczeć w posadach i szwach. Maks, dotychczasowy nieprzemakalny, jakby wynikało ze wspomnień Miry, nieoczekiwanie „popłynie” z nurtem głupich i prymitywnych pomysłów lokalnych włodarzy (wójta, plebana i przewodniczącego), pod ich presją zejdzie się z byłą żoną (z którą nigdy nie wziął formalnego rozwodu), by w efekcie zyskać tytuł wzorowego małżonka i zachować stanowisko dyrektora (presja Kościoła bierze górę nad szczerością).
Maksymilian triumfuje, ale tylko pozornie, bo cóż warte jest zwycięstwo obleczone w szaty hipokryci, intryg, zaprzaństwa i tchórzostwa? Postawa Maksa każe w kontekście treści książki stawiać pytania o transparentność zasad kwalifikujących niektórych ludzi na eksponowane w środowisku stanowiska. Zasad ustalanych przez lokalne władze w porozumieniu z instytucja kościelną. Wreszcie każe się zastanowić, czy takie frymarczenie stanowiskami to jeszcze nepotyzm, czy może już działanie struktur o charakterze mafijnym? W tym kontekście rewizji ze strony Miry ulegają jej relacje z Maksem.
Początkowo na pewno oparte na silnym uczuciu, ale pod wpływem widzialnego wikłania się partnera w niezdrowy układ, kobieta dochodzi do wniosku, że nie może, nie chce, współuczestniczyć w bezwstydnie proponowanym – narzucanym – festiwalu kłamstwa, podłości i bezwstydnego koniunkturalizmu. Nie jest Mira typem świętoszki, ale ma kręgosłup moralny nie pozwalający na dostosowanie się do proponowanej jej w pewnym momencie aury zakłamania. Coś w niej pęka, każe zrewidować stan uczuć do partnera, stwierdzić, że to już raczej nie kochanie a przyzwyczajenie, po czym wiedziona instynktem poczucia wrodzonej uczciwości (bo tą zasadą kierowała się od młodości, co widać w jej relacjach z dawnymi znajomymi oraz rodziną) postanawia dokonać drastycznych przewartościowań w życiu prywatnym i zawodowym. A od czego jeszcze ucieka? I dokąd? To już Czytelnik znajdzie na stronach opowieści o tym, że „Coś przeminęło”.